sobota, 12 lipca 2014

Rozdział 4








*Natalie*

     Wyglądałam na spokojną, ale wewnątrz byłam wściekła. Mój chłopak z tą nową?! Nawet nie chciałam o tym myśleć ...
- Co Ty tam z nią robiłeś?!-- zatrzymałam się na chwilę i spojrzałam mu prosto w oczy.
- Naty, my tylko rozmawialiśmy.--powiedział chcąc mnie uspokoić i poszliśmy dalej.
- Wyglądało to trochę inaczej.--może trochę przesadzałam, ale nie chciałam żeby mu przyszło do głowy coś kręcić z tą Lucy!
- Kochanie, nie martw się to tylko znajoma.-przytulił mnie czule. Trochę mnie uspokoił, ale nie do końca ...
 - Dobrze, ale nie chcę żebyś się z nią widywał. -- musiałam podjąć drastyczne środki, jeżeli nie chciałam żeby doszło do "tragedii".
- Eee... No, dobrze. -- westchnął. Śmiałam się w duchu. Ta Lucy nie zasługuje na Logana. Nie wie z kim zadziera, więc jeśli tylko się do niego zbliży to pożałuje...

***

     Blondynka siedziała na ławce w centrum, na rynku w Portland i czytała swoją ulubioną książkę Nicholas'a Sparks'a "I wciąż ją kocham".
     Historia opowiadania o pełniącym służbę w wojsku mężczyźnie, imieniem John, który podczas jednego z wakacyjnych pobytów w rodzinnym domu, poznaje młodą dziewczynę, Savannah. Miedzy dwojgiem ludzi szybko dochodzi do uczuć, poczynając od przyjaźni, a kończąc na miłości. Jednakże zakochani zdają sobie sprawę z rozłąki, która ich czeka, postanawiają dalej być razem. Wierzą, że ich związek przetrwa taką próbę. Udaje im się to do momentu, gdy na skutek pewnych wydarzeń John postanawia przedłużyć swój pobyt w wojsku. Savannah nie daje już rady z kilometrami dzielącymi ją od ukochanego i wysyła do niego list pożegnalny, w którym informuje, że się zakochała w kimś innym. Dla mężczyzny jest to najbardziej bolesny cios. Jego marzenia o wspólnym życiu z Savannah wraz z jej listem legły w gruzach. Jednak mężczyzna mimo wielu prób nie potrafi zapomnieć o niezwykłej piękności... I wciąż ją kocha.
     Brązowooka dziewczyna nawet nie drgając, wędrowała tylko oczami po kolejnych stronach wspaniałej powieści. Liczyła na to, że kiedyś sama przeżyje historię, którą warto spisać na kartkach. Chciała poczuć się jak księżniczka, czekająca samotnie, w wieży na jej księcia, który uratuje ją od ognia smoka, wielkich, kutych bram i murów. Na tego, który jest w stanie zrobić wszystko, przejść każdą, najdłuższą i najcięższą do przebycia drogę, tylko po jej miłość... Po to, by ją zabrać w miejsce, gdzie będzie mogła żyć i kochać swobodnie. Co prawda dziewczyna była księżniczką czekająca samotnie w wieży, lecz nie miała pojęcia czy książę się zjawi...
- Hej, Nixie! -- blondynka wzdrygnęła się lekko i spojrzała z oczami, wyglądającymi, jakby przed chwilą dostała zawału na nieznajomą, która wypowiedziała jej imię. Z początku jej nie rozpoznawała, ale po dokładnym przyjżeniu się dziewczynie, dotarło do niej, że dobrze zna tą osobę...
Była to Emily, "znajoma" z podstawówki, której dziewczyna nienawidziła z całego serca, jednak nigdy tego nie przyznała czy też nie okazała... Dlaczego? Ze strachu. Brunetka była od niej mnie lepsza w dosłownie wszystkim!
Kilka razy próbowała się z nią zaprzyjaźnić, ale na próżno... Za każdym razem wyśmiewała się z dziewczynki podobnie jak reszta klasy...
Zawsze była pomiatana przez nią i jej znajomych... Dlatego tak bardzo się zmieniła.
- Emily, co ty tu robisz? -- spytała zdziwiona, powoli zamykając książkę.
- Wróciłam z Kanady. W końcu 4 lata już minęły, więc nic nas tam już nie trzyma. -- szarooka uśmiechnęła się do niej serdecznie.
- Super... -- robiła dobrą minę do złej gry, bo wiedziała, że tak naprawdę nie ma najmniejszego powodu, aby cieszyć się z zaistniałem sytuacji, ale nie chciała dać tego po sobie poznać.
- Będę chodziła z tobą do East High. Będzie super! Jak za dawnych lat..! -- Emily zaczęła skakać z radości. Blondynka już wtedy wiedziała, że będzie miała przechlapane. Pod jej udawanym uśmiechem kryła się przerażona, mała dziewczynka... Ta sama, która była poniżana i ośmieszana 4 lata temu.
- To świetnie...Wiesz co...Ja...Ja chyba muszę już wracać, jest dosyć późno. Mama już pewnie czeka z obiadem, a nie chcę jej denerwować... Na razie! -- wyjąkała... oczywiście skłamała, wstała z ławki, trzymając książkę w rękach.
- Czekaj... Czy ty czytasz "I wciąż ją kocham"? -- spytała nagle, gdy blondwłosa dziewczyna miała już odchodzić. Nixie spojrzała na nią i kiwnęła głową, przyciskając książkę do swojej klatki piersiowej, jakby ją przytulała, a jej towarzyszka wybuchnęła śmiechem. - To nędzne romansidło?! Nixie, zaskakujesz mnie! -- prawie że wykrzyknęła, a brązowooka spuściła głowę. Po chwili spojrzała na Emily spode łba, lecz z jej oczu nie można było wyczytać złości, a jedynie smutek i rozgoryczenie. Nagle poczuła, że jej policzek staje się mokry, odwróciła się gwałtownie i spokojnym, aczkolwiek nieco chwiejnym krokiem, ruszyła przed siebie, zostawiając w tym samym miejscu brunetkę, która nadal się śmiała. Gdy tylko Emily zniknęła z jej pola widzenia, zaczęła biec... Gdzie? W miejsce, w którym mogła być sama. W miejsce, w którym zyskała pewność siebie. W miejsce, którego tak naprawdę dawno nie odwiedzała. Po kilkunastu minutach dobiegła...
     Na granicach niewielkiego lasu, znajdował się mały domek na drzewie. Weszła na górę po drewnianych i podstarzałych, aczkolwiek wytrzymałych szczeblach drabinki. Musiała się trochę schylić, żeby przejść przez drzwi...Cóż, przez te kilka lat przybyło jej trochę centymetrów, ale gdy weszła do środka, mogła się normalnie wyprostować.
     Wnętrze zdobiły różne szablony na drewnianych ścianach. Na przeciwko drzwi stała niewielka szafka nocna, obok, w prawym rogu skromne biurko, a nad nim wisiała mała szafka.  W lewym rogu, na podłodze leżały dwa dość duże materace, na którym położyła kilka kąder i rozrzuciła masę poduszek. Nad legowiskiem rozwiesiła różową chustę, która pełniła rolę "dachu".
     Podeszła do zakurzonego lusterka, wiszącego na jednej ze ścian. Przetarła je ręką i zaczęła się przyglądać swojemu odbiciu. Z jej oczu nadal płynęły łzy. Wspomnienia z dzieciństwa ją przytłaczały, a teraz... Kiedy Emily wróciła...
- Nixie, weź się w garść! -- krzyknęła, ocierając łzy z policzków. - Nie jesteś słaba czy bezsilna... -- powiedziała, choć dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że to kłamstwo. - Jesteś twarda i niezależna. -- w tej chwili miała poważne wątpliwości... Przecież liczyła na to, że już jej nie zobaczy... Że ta da jej w końcu spokojnie żyć... Ale ten dzień jednak nastał. - Nie! -- krzyknęła i odwróciła się gwałtownie od lusterka z jej zapłakanym odbiciem. - Nie tym razem... -- spojrzała w nie ponownie. - Tym razem historia potoczy się trochę inaczej. -- wycedziła przez zęby, pełna determinacji.

***

     Niebieskooka dziewczyna leżała bezwładnie na kanapie, bawiąc się kosmykiem swoich brązowych włosów, a jej wzrok wędrował ciągle za tą samą rzeczą... Za muchą latającą pod sufitem. Była zła... Wściekła. Miała ochotę stłuc wazon, znajdujący się na stoliku tuż obok kanapy. - Czy im wszystkim tak ciężko zrozumieć, że nie jestem już dzieckiem?! -- pomyślała. - Ta Ashley z przed kilku lat zmieniła się i od dawna nic jej nie dolega! -- po chwili dodała, a sama myśl o tym co działo się z nią jeszcze kilka lat temu sprawiała, że dziewczyna przestała czuć cokolwiek... Złość, smutek, już nie wspominając o szczęściu... Był tylko ból.
     Otóż, gdy Ashley była jeszcze dzieckiem cierpiała na pewną chorobę... Gdy miała 3 lata, widziała na własne oczy jak ktoś morduje jej rodziców i zostawia po nich rozszarpane zwłoki. Byli znanymi biznesmenami z powodzeniem i mieli wielu nieobliczalnych wrogów... Ale tamta sytuacja w życiu dziewczyny, sprawiła, że jej dzieciństwo uległo całkowitej zmianie, nie tylko dlatego, że została ona osierocona, ale z powodu tej choroby... Z powodu schizofrenii.
      Przez następne  5 lat męczyły ją koszmary, przywidzenia i te głosy w głowie, które zawsze dotyczyły jej rodzicieli...
     Koszmary przypominały jej o szczegółowej śmierci państwa Smith'ów. To jak kopali w brzuch jej tatę, to jak targali za włosy jej mamę, jak i to kiedy wielokrotnie wpychali noże w ich ciała... Do dziś pamięta ten widok... Do dziś ją męczy. Podbiegła potem do swoich opiekunów leżących w kałuży krwi, uklęknęła nad nimi i szarpała ich ciała, krzycząc: "Mamusiu, tatusiu, obudźcie się! Czas już wracać do domku, do łóżeczka i na bajkę przed snem! Jutro trzeba wcześnie wstać!". Jednak dopiero po chwili dotarło do niej, że jej rodzice zasnęli na wieki i obudzą się dopiero tam, na górze. Właśnie wtedy, swoimi załzawionymi oczkami, spojrzała w niebo zasnute nocnym cieniem i ujrzała na nim tylko dwie jasno świecące gwiazdy. Uśmiechały się... Uśmiechały się do niej. Już wiedziała, że oni tam są... Że są szczęśliwi, jednocześnie będąc tam i spoglądając na swoją małą Ashley. Zaczął padać deszcz... Płakali. Już nigdy nie będą mogli jej przytulić... Ucałować na dobranoc i powiedzieć: "Kochamy cię, córeczko",a zaraz po tym usłyszeć: "Ja was też" i patrzeć jak spokojnie zamyka oczka, kładąc się do snu...
     Przywidzenia powodowały, że często ich widziała... Byli tam wtedy... Uśmiechnięci, lekko pochyleni, a jedno nich zawsze wyciągało ręce w jej stronę. Zupełnie jak wtedy, kiedy uczyli ją chodzić. Powtarzali wtedy zawsze: "Spróbuj, Ashely. Uda ci się, kochanie. Wierzymy w ciebie, ty też uwierz.". Wtedy uśmiechała się nich lecz, gdy tylko zrobiła krok w ich stronę, oni rozpływali się w krwisto czerwonej cieczy. Do jej oczu napływały łzy. Zaczynała biegać wszędzie, gdzie popadnie i krzyczeć: "Mamo! Tato! Gdzie jesteście?!, wtedy zawsze zatrzymywał ją wujek, łapał w pasie i trzymał mocno przy sobie, mówiąc, że ich tu nie ma. Dziewczynka wierciła się i próbowała uwolnić od jego uścisku, by kontynuować poszukiwania. jednak po chwili ustąpywała.
     Głosy w głowie... To były ich głosy. Zapłakane, roztrzęsione, zawiedzione głosy wmawiały jej, że to co się stało jest jej winą... Że gdyby tylko jakoś zareagowała... Wszystko potoczyłoby się inaczej. Byliby tu z nią i wszystko byłoby w porządku. Śmialiby się pewnie i powtarzali jak bardzo kochają swoją małą dziewczynkę, jak i siebie nawzajem.
     Na okres trwania choroby, jak i teraz, opiekował się nią wujek. Troszczył się o nią bardziej niż o samego siebie. Ona była jego oczkiem w głowie. Choroba została wyleczona, jednak on nadal obejmował ją przesadną opieką. Nie pogodził się z tym, że brunetka nie potrzebuje już specjalnej troski, podobnie jak reszta jej rodziny, którą nie często widuje, ale jednak. A teraz jeszcze ten Zayn... - Czasami mam ochotę uciec od tych wszystkich ludzi, ale właśnie wtedy uświadamiam sobie, że ich kocham... Oczywiście nie licząc jego! -- powiedziała w myślach.
     No, tak... Przecież chłopak tak nieziemsko działał dziewczynie na nerwy... Zawsze pojawiał się akurat wtedy... Wtedy... Kiedy czuła się samotna... Kiedy ubliżali jej jacyś idioci... Kiedy było jej smutno... STOP! Przecież on nic dla niej nie znaczy... A może... Może jednak... Tyle że nawet nie zdawała sobie z tego sprawy...
     Nagle rozległ się głośny dźwięk dzwonka do drzwi, który spowodował, że dziewczyna z hukiem wylądowała na ziemi. podniosła się z podłogi i leniwym krokiem udała się w stronę źródła hałasu, masując przy tym obolałe ciało, które nieco ucierpiało w wyniku wypadku. Kto mógł o tej porze zakłócać jej spokój? Pociągnęła za klamkę i lekko uchyliła drzwi, tak, że było jej widać tylko połowę twarzy. Bardzo zdziwiło ją to kogo zobaczyła po drugiej stronie drzwi, w wyniku czego, rozchyliła lekko usta.
- Co ty tu robisz? -- otworzyła szerzej drzwi i zmarszczyła brwi.
- Ja... Ash, ja chciałem z tobą pogadać... -- wyjąkał.
- Wiesz co, Zayn? Bardzo chętnie pogadam z kolesiem, którego mam ochotę zabić przy pierwszej lepszej okazji. -- powiedziała sarkastycznie, kładąc jedną rękę na biodrze, a drugą opierając się o drzwi.
- Daj mi chwilę. -- popatrzył na nią błagalnie. Zależało mu na tym, aby mu wybaczyła i zmieniła co do niego zdanie... Zależało mu na niej. - Proszę. -- po chwili dodał.
- Dobra, wchodź... Ale tylko na chwilę. -- brunetka zrobiła krok w bok, żeby zrobić mu przejście, po czym zamknęła za nim drzwi. Chłopak udał się prosto do salonu i usiadł na kanapie. Z początku zdziło ją to, żewie jak tam trafić, ale po chwili przypomniała sobie poranną akcję.
- Więc..? -- zapytała wymownie, zajmując miejsce na przeciwko niego.
- Więc... Chciałem cię przeprosić. Powinienem najpierw spytać czy cię przeprosić albo coś w tym stylu, a nie wyskakiwaćtak nagle i potem się jeszcze z tobą kłucić... Po za tym chyba nieźle sobie z nimi radziłaś... Przepraszam. -- powiedział nieśmiało, zagryzając dolną wargę. W jej oczach wyglądał tak słodko... Zanim dziewczyna się rozmarzyła, zdążyła się opanować i mu odpowiedzieć.
- Mam nadzieję, że teraz już wiesz, że nie potrzebuję niczyjej pomocy. -- powiedziała obojętnym tonem.
- Tak, zapamiętam to na przyszłość... -- uśmiechnął się serdecznie. - To jak? Przeprosiny przyjęte? -- popatrzył na nią tymi słodkimi oczkami.
- Jasne. -- odwzajemniła uśmieh, po czym oboje wstali. Dziewczyna poszła odprowadzić go do drzwi. Pożegnała się z nim i już miała zamykać drzwi, gdy ten przytrzymał je ręką i wystawił zza nich głowę.
- Ashley... Nie miałabyś ochoty wyskoczyć jutro na lody? -- znowu te oczy i nieśmiały uśmiech... Działało to na dziewczynę jak magnes. Nie mogła się mu już oprzeć.
- Bardzo chętnie, ale ty stawiasz. -- uśmiechnęła się łobuzersko.
- Jasne. Będę pisał. -- powiedział. Dziewczyna od razu zorientowała się, że Zayn nie ma jej numeru... Już otwierała usta, żeby mu to powiedzieć, ale on przystawił jej palec do ust.
- Tak, mam twój numer... Nie ważne skąd. -- uśmiechnął się i zniknął za drzwiami.

_____________________________________________________________

Dobra, dobra... Wiem, że się nie postarałam i wyszło jak wyszło, ale co zrobić... Ja już taka jestem ;3
Rozdział 5 pojawi się najpóźniej za tydzień, podobnie jak każdy następny, a jeżeli tylko dam radę postaram się wcześniej ;* Jeśli przeczytałaś/eś, zostaw komentarz (żeby dodać komentarz kliknij "chmurkę" u góry posta, a nie u dołu)... To mnie prawdę namotywuje i poprawia wenę <3
Całuję ;*

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Rozdział 3

Zabrałam Ash jak najdalej od nich. Usiadłyśmy na ławce, tuż przed jeziorem, a ja zdjęłam Baylor'owi smycz i rzuciłam mu piłeczkę.
- O co chodziło w tej kłótni? -- zwróciłam się do Ash.
- Ci idioci zaczęli, a potem jeszcze przyłączył się ten debil i... Ach! On jest taki wkurzający! -- odpowiedziała na jednym tchu, gestykulując rękoma ze złością.
- Dlaczego niby jest taki wkurzający? -- spytałam uśmiechając się lekko. W tej chwili wyglądała i zachowywała się "trochę" śmiesznie.
- Wielki obrońca się znalazł, mówiłam, że nie potrzebuję pomocy! Ale ten Zayn jest taki uparty i seksowny! -- wydała z siebie te słowa niczym armata, a najlepsze było to, że nawet nie wiedziała jakie.
- Jaki jest? -- zadałam kolejne pytanie, wymowny uśmieszek na mojej twarzy poszerzył się, a brwi lekko uniosły.
- Eee... Włamał mi się dzisiaj do domu! -- cała czerwona próbowała wybrnąć z tej sytuacji.
- Co zrobił?! -- automatycznie krzyknęłam, rzucając piłeczkę mojemu psu, który przed chwilą ją przyniósł. - Zaraz... Wiem już, że podoba ci się ten cały Zayn... -- miałam jeszcze coś mówić, ale mi przerwała.
- Właśnie, że nie! -- gwałtownie się wzdrygnęła, a ja tylko spojrzałam na nią wymownie. - Dobra, może trochę... Ale to nic nie znaczy. -- w końcu przyznała.
- Jeszcze jedna rzecz mnie męczy... -- spojrzała na mnie pytająco. - Co on robił u ciebie w domu?! -- po chwili zapytałam.
- To było tak... Wstałam rano, zeszłam na dół, a on siedział u mnie w salonie i oglądał telewizję... Ponoć chciał mnie gdzieś "wyciągnąć". -- w jej głosie było słychać pewną ironię. Miałam zamiar coś powiedzieć, ale zadzwoniła jej komórka. po krótkiej rozmowie przez telefon, powiedziała, że musi już iść, więc pożegnałyśmy się i poszła, a ja zaczęłam szukać czworonoga, który przybył ze mną do parku.
- Baylor! -- zawołałam, ale nigdzie nie było widać mojego pupila.
- Chyba kogoś zgubiłaś. -- usłyszałam za sobą męski głos. Odwróciłam się i zobaczyłam Zayna z Baylor'em na rękach.
- Dzięki, że mi go przyniosłeś. -- wzięłam psa na swoje ręce i pogłaskałam go pieszczotliwie.
- Nie ma sprawy, Lucy. -- powiedział pewnie.
- Skąd znasz moje imię?-- spytałam trochę zaskoczona.
- Ja wiem wszystko.. -- uśmiechnął się.
Czułam, że czegoś ode mnie chce... Chciałam stamtąd pójść zanim mnie o coś poprosi, więc postawiłam Baylor'a na ziemi i założyłam mu smyczy.
- Będę już szła... -- odwróciłam się i już miałam iść, gdy Zayn złapał mnie za ramię.
- Czekaj, Lucy. Mam do Ciebie pytanie.-- skąd ja to mogłam wiedzieć ?
- He? -- rzuciłam obojętnie.
-Nie wiesz, może, czy Ashley... Mówiła coś o mnie? -- spytał zawstydzony.
Wyglądał naprawdę słodko, aż śmiesznie...
- Tak, mówiła, że jesteś wkurzający i takie tam...-- nie mogłam mu powiedzieć wszystkiego...
- A "takie tam" to znaczy?-- spojrzał na mnie wymownie.
- To znaczy, lepiej ją przeproś -- oznajmiłam i po prostu poszłam w przeciwną stronę z Baylor'em u boku. Udałam się na drugą stronę jeziora, wybrałam miejsce blisko wody i i rozłożyłam tam koc. Spuściłam mojego czworonoga ze smyczy, żeby sobie trochę pobiegał, a ja wyjęłam z mojej torby książkę. Usiadłam na kocu, oparłam się o drzewo i zaczęłam czytać. Po chwili ktoś usiadł obok mnie i położył mi rękę na ramieniu. Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam twarz Logan'a, który mi się strasznie podobał.
- Hej, Lucy -- uśmiechnął się serdecznie , kładąc ma kocu gitarę, którą ze sobą miał.
- Hej, co ty tu robisz? -- spytałam z niewielkimi rumieńcami na policzkach i odłożyłam książkę na bok.
- Przyszedłem tu z dziewczyną, ale ona już poszła -- z dziewczyną?! Nagle moja twarz trochę zbladła. Czułam jakby motylki fruwające w moim brzuchu nagle zdechły. - Ale zazwyczaj przychodzę tutaj żeby w spokoju pograć na gitarze. -- wyznał. Po chwili spojrzał na mnie takim dziwnym wzrokiem i wziął gitarę do ręki. - Umiesz śpiewać? -- uśmiechnął się wymownie.
- Dawno niczego nie śpiewałam...Ale wydaje mi się, że najgorsza nie jestem. -- powiedziałam, a on tylko spojrzał na mnie i zaczął grać piosenkę, którą dobrze znałam...

Wait a minute
How was your day?
'Cause I been missing
You by my side, yeah
Did I awake you out of your dream?
I'm sorry but I couldn't sleep
You calm me down
There's something about the sound of your voice
I, I, I, I never, never
As far away as it may seem no
Soon we'll be together
We'll pick up right where we left off

Miał cudowny głos... Płynnie wydawał z siebie kolejne czyste dźwięki. Spojrzał na mnie wymownym wzrokiem, który wyraźnie sugerował żebym śpiewała dalej, więc niepewnie kontynuowałam piosenkę.

Paris, London, Tokyo
It's just one thing that I gotta do
Goodnight, talk you in every night on the phone
Goodnight, talk you in every night
And I can hardly take another goodbye
Baby, won't be long
I'll thinking about you worldwide, worldwide, worldwide
I'll thinking about you worldwide, worldwide, worldwide
I'll thinking about you
It ain't easy keep on moving city to city
Just get up and go
The show must go on
So I need you to be strong

Logan uśmiechnął się do mnie szeroko, chcąc dodać mi odwagi i pewności siebie. Udało mu się to... Jego uśmiech był cudowny. Po chwili chłopak zaczął śpiewać razem ze mną.

I, I, I, I never, never
As far away as it may seem no
Soon we'll be together
We'll pick up right where we left off
Paris, London, Tokyo
It's just one thing that I gotta do
Goodnight, talk you in every night on the phone
Goodnight, talk you in every night
And I can hardly take another goodbye
Baby, won't be long
I'll thinking about you worldwide, worldwide, worldwide
I'll thinking about you worldwide, worldwide, worldwide
I'll thinking about you

- Wow, masz niesamowity głos! -- odłożył gitarę z powrotem na koc.
- Dzięki, ty też nie jesteś taki zły. -- zaśmiałam się.
- Skąd znasz tą piosenkę? -- spytał. To był dla mnie dość drażliwy temat, ale chyba mogę mu powiedzieć... Przy nim czuję się tak bezpiecznie i pewnie.
- Moja mama mi ją śpiewała zawsze przed snem... Była niezwykła, podobnie jak jej głos i charakter. Moi rodzice pracowali w branży muzycznej. Byli menadżerami i tekściarzami pewnego zespołu. Pisali wspaniałe teksty, takie jak ten. Trzy lata temu wyjechali w trasę koncertową. Podczas, gdy oni byli w Londynie, ja miałam mieć przesłuchanie do szkoły muzycznej... Najlepszej w USA. Chciałam żeby mnie wspierali w tym dniu, więc zgodzili się przyjechać, ale niestety nie dojechali... Zaginęli gdzieś po drodze, a ja całkiem zrezygnowałam z muzyki. Do dziś obwiniam się o to co się stało... O to, że ich przy mnie nie ma. -- opuściłam głowę, z moich oczu popłynęły łzy, te wspomnienia były dla mnie wyjątkowo bolesne.
- To nie była twoja wina. Twoi rodzice jechali do Portland po to żeby cię wspierać... Po to żebyś była silna i potrafiła sobie poradzić ze wszystkim, a nie po to żebyś miała wyrzuty sumienia i rezygnowała z muzyki. -- próbował mnie pocieszyć, ale nie wiedząc czemu ja byłam tylko bardziej zdołowana. Starał się i to między innymi mi się w nim podobało... Nie poddawał się, jednak tym razem musiał ustąpić.
- Możemy już o tym nie rozmawiać? -- spojrzałam na niego przez moje załazawione oczy, a on tylko westchnął ciężko i zamilknął. Cisza nie potrwała zbyt długo, gdyż przerawa ją Natalie...
- Logan, ci ty tu robisz? Z nią?! -- wtrąciła szatynka. Logan otworzył usta i miał już coś mówić, jednak nie zdążył. - Nie ważne, idziemy. -- powiedziała stanowczo Naty, ciągnąc za sobą Logan'a, który zdążył jeszcze szybkim ruchem wziąć swoją gitarę.

środa, 28 maja 2014

Rozdział 2


*Ashley*
Ze spokojnego snu wybudziły mnie ciche hałasy dobiegające z salonu. Od kilku dni byłam w domu totalnie sama, bo wujek wyjechał w trasę na pare dni, a jego przyjazd był zaplanowany na sobotę za tydzień.  Wstałam z łóżka i powoli zeszłam na dół żeby sprawdzić kto to. Wyjżałam zza drzwi prowadzących do salonu i zobaczyłam jakiegoś kolesia leżącego na mojej kanapie, który beztrosko oglądał sobie telewizję. Myślałam, że mam jakieś pokręcone zwidy, jednak to działo się na prawdę! To wszystko było dziwne, ale musiałam jakoś zareagować. Ukradkiem podeszłam trochę bliżej i wyskoczyłam zza kanapy prosto na nieznajomego włamywacza.
- Jakie miłe powitanie... -- zaśmiał się cicho. Spojrzałam na twarz mężczyzny... To był ten palant ze szkoły Zayn i właśnie "przytulałam" się do niego w pasie!
- Co ty tu robisz, koleś?! -- momentalnie się od niego odsunęłam. - Myślałam, że ktoś się włamał do domu! Zaraz... Przecież tak jest! Po co tu przyszedłeś i jak się dostałeś do środka?! -- zaczęłam krzyczeć rozwścieczona.
- Wiesz, przyszedłem z nudów... Chciałem cię gdzieś wyciągnąć, ale widzę, że nie specjalnie masz na to ochotę. A klucz znalazłem pod wycieraczką. -- powiedział obojęnie z rozśmieszonym wyrazem twarzy. Złapałam go za rękę i pociągnęłam w stronę korytarza
- Wyłaź. -- otworzyłam drzwi i spojrzałam na niego wymownie. Zaśmiał się tylko i nadal stał w tym samym miejscu.
- No już! -- zadarłam się.
- Dobra, dobra... Już idę. -- przekroczył próg drzwi widząc moją wściekłość. -- Do zobaczenia, słońce. -- rzucił wychodząc z domu, a ja zamknęłam drzwi bez słowa. Ta wypowiedź nawet mnie nie zdenerwowała, a tylko spowodowała, że na mojej twarzy pojawił się lekki rumieniec... Zaraz... Przecież nie mógł mi się spodobać ten gangster!
Jednak gdzieś w środku pasowała mi się ta cała sytuacja...  Może Zayn wcale nie jest taki zły? ... STOP! Ja chyba zwariowałam! Podeszłam do okna i zobaczyłam jeszcze odchodzącego bruneta. Sporzał w moją stronę i zauważając mnie w oknie, puścił mi oczko, co wywołało u mnie przyjemne mrowienie w brzuchu. - Ze mną naprawdę jest coś nie tak... -- pomyślałam kładąc się z powrotem do łóżka. Cały czas myślałam właśnie o tym chłopaku. Chociaż nie chciałam, coś do niego czułam...

*Lucille*

Chociaż była sobota, ja już od dawna stałam na nogach... Może to nawyk? Zawsze jak byłam mała tata budził mnie wczesnym rankiem... Jeszcze pamiętam słowa, jakie wtedy wypowiadał.

"Kochanie, nie można przespać tak pięknego dnia!"

A w jego głosie słychać było radość... Miłość jaką dażył mnie, mamę oraz wszystko i wszystkich, co go otaczało. Mimo, że nie zawsze pogoda dopisywała, codziennie powtarzał to samo zdanie, nawet w czasie wichury czy innych zjawisk pogodowych. Kochałam jego i mamę, Anthony'ego i Clariss'ę Storn. Zawsze byli przy mnie, w każdym dniu mojego dorastania. Do czasu, gdy... Zaginęli bez wieści. Nadal mam nadzieję na cud, ale chyba na próżno.
- Lucy, coś nie tak? -- spytała ciocia wchodząc do kuchni.
- Nie, ciociu. Tylko się trochę zamyśliłam... -- odpowiedziałam, ukazując jej szeroki uśmiech... Mimo, że w głębi duszy słyszałam cichy szloch. Tęskonota... Tak, to zdecydowanie to.
- Kiedy wstałaś? -- odwzajemniła go i stanęła obok mnie.
- Jakąś godzinę temu. -- automatycnie odpowiedziałam.
- A czy godzinę temu nie powinnaś się przebrać w normalne ubrania? -- spoglądając na mnie, przechyliła głowę i uśmiechnęła się wymownie. No, tak... Przecież cały czas siedzę w piżamie.
- Tak, tak... Już idę. -- weszłam po dużych, kręconych schodach na górę. Cóż, nasz dom wyglądał jak willa... Weszłam do pokoju i zajrzałam do szafy. Zdecydowałam ubrać krótkie, czarne spodenki i pończochy , biały podkoszulek, a na to luźny, półprzeźroczysty sweter. Związałam włosy w koka na czubku głowy i zeszłam z powrotem na dół.
- Lucy, chodź tu na chwilkę! -- rozległ się głos Carmen z salonu. Skierowałam się w kierunku właśnie tego pomieszczenia.
- Zobacz, któ właśnie wrócił ze schroniska! -- rzuciła radośnie, puszczając obrożę mojego ukochanego czworonoga.
- Baylor! -- krzyknęłam, szczęśliwa i przykucnęłam przytulając mojego pupila. Pies rasy mieszanej, był prezentem od moich rodziców na moje 8 urodziny. Był wspaniałym i mądrym przyjacielem, wiedział kiedy ktoś chce skrzywdził swoją właścicilkę, a kiedy jest w porządku. Zawsze mi przypominał o tych latach, w których jeszcze byli przy mnie. Kto wie, gdzie teraz są?... Może nawet nie żyją? Nie! Nie wolno mi tak myśleć.
- To co, może pójdziecie na spacer? -- spytała ciocia.
- Jeszcze się pytasz? -- z uśmiechem na twarzy, spojrzałam na nią wymownie i skierowałam się w stronę wyjścia, a Baylor biegł zaraz za mną. Założyłam mu smycz na szyję, wzięłam torebkę, wkładając do niej ciasteczka, piłkeczkę i frisbee dla psa. Ubrałam czarne koturny, założyłam na nos czarne kujonki... Tak, noszę okulary... Ale tylko czasami, gdzyż częściej zakładam soczewki. Wyszłam z domu z Baylor'em u boku.

*Logan*

Siedziałem właśnie na ławce w parku z moją dziewczyną Natalie, która ciągle przytulała się do mojego ramienia.
- Logan, widziałeś tę nową, Lucy? -- spytała, kończąc minuty ciszy.
- Tak, a co? -- spojrzałem na nią pytająco.
- Trzeba na nią uważać... Może zmienić teraźniejszy porządek w szkole, a tego byśmy nie chcieli. -- powiedziała stanowczo, a ja tylko przytaknąłem. Czasami jej po prostu nie rozumiałem... Nawet nie znała tej dziewczyny, a z wyglądu wcale nie była taka "groźna". No, cóż... Ona wydaje się być taką szarą myszką, a nie jakąś szaloną buntowniczką. Marne szanse żeby odebrała Nix i Naty władzę nad szkołą.
- Halo, Nate. -- pstryknęła mi palcami przed oczami.
- Sory, trochę się zamyśliłem. -- automatycznie odpowiedziałam.
- Nie ważne. Patrz, kto idzie! -- puściła wreście moją rękę i wskazała palcem na przechodzącą obok Ashley.
- Hej, ofiaro! Zgubiłaś się może czy szukasz swojej zaczarowanej żabki. -- zaśmiała się głośno Natalie, a ja razem z nią.
- A ty widzę już swoją żabkę odczarowałaś... Coś ci to nie wyszło, bo jakoś nie widzę różnicy między nim, a żabą. -- odpyskowała blondynka.
- Uważaj na to co mówisz, frajerko, bo jeszcze pożałujesz! -- skierowałem słowa w jej kierunku i tak zaczęła się wielka sprzeczka.
- Zamknijecie się i zostawcie ją w spokoju! -- kłótnię przerwał nam chłopak, który stanął przed Ash, rozkładając ręce, jakby chciał, żeby nie stała jej się żadna krzywda, a był to Zayn.
- Nie potrzebuję obrońcy! -- krzyknęła blondynka i gwałtownie wysunęła się obok bruneta, opuszczając jego ręce na dół.
- Tak mi dziękujesz?! -- "spytał" donośnym głosem, zwracając się w jej stronę, a ja i Naty tylko się śmialiśmy pod nosem.
- Niby za co?! Może za to, że dziś rano włamałeś się do mojego domu?! -- i tak oni zaczęli się kłócić, a my jeszcze głośniej się roześmialiśmy.

*Lucille*

Właśnie przechodziłam z Baylor'em przez park, gdy usłyszałam znajomy mi głos. Spojrzałam w stronę, z której dobiegały krzyki i dostrzegłam tam Ash, kłócącą się z jakimś chłopakiem. Tuż obok nich siedział chłopak i dziewczyna... Oboje cały czas się śmiali. Dopiero, gdy spojrzeli na siebie, zopoznałam ich. Był to Logan i Natalie, chłopak, który oczarował mnie swoim spojrzeniem i dziewczyna, która mnie nie znosiła... i wice wersa. Starałam się zrobić coś, żeby mnie nie zauważyli i jakoś szybko się z tamtąd zmyć. Jednak po chwili usłyszałam swoje imię.
- Lucy! -- odwróciłam się i tylko pomachałam, nie chcąc tam podchodzić. W głębi duszy liczyłam, tylko na to, że nie karze mi tam przyjść, niestety, ale było odwrotnie. Niechętnie stanęłam, razem z Baylor'em obok Ash i reszty...
- Chciałaś coś? -- spytałam, uśmiechając się słodziutko.
- Wytłumacz panu mądremu, że nie jest mi potrzebny żaden ochroniarz! -- wydała rozkaz.
- Ona mówi, że... -- zwróciłam się do nieznajomego, jednak ten zaraz mi przerwał.
- Powiedz jej, że nie mam zamiaru zostawać żadnym ochroniarzem! -- krzyknął. - Ale skoro nie potrafi poradzić sobie z takimi, jak ci, to na pewno by jej się przydał... -- po chwili dodał i spojrzeli na siebie złowrogo.
- Dobra, mam dość! Pozwolicie chyba, że ją na chwilę porwę?! Dziękuje! -- złapałam ją za rękę i pociągnęłam za sobą, razem z moim pupilem... Gdzie? Jak najdalej od nich!

piątek, 9 maja 2014

Rozdział 1

  Twarz dziewczyny rozświetliły promienie porannego słońca, budząc ją ze spokojnego snu. Podniosła się ospale, podpierając swoje zgrabne ciało na łokciach i spojrzała na kalendarz. Był 2 września... - To już dziś! - pomyślała, po czym wybiegła ze swojego łóżka uradowana. Otóż tego dnia miał się odbyć jej pierwszy dzień w nowym liceum. Podekscytowana pobiegła do łazienki, gdzie odbyła swoją poranną toaletę. Wróciła do swojego pokoju, otworzyła ogromną szafę i wybrała rzeczy, które dziś założy, a były to:  sweterek na guziki w odcieniu pudrowego różu i biała koronkowa spódniczka, do czego założyła kremowe pończochy w przeplatany wzór, a włosy upięła w luźny warkocz i zarzuciła go na ramię. Była już gotowa... Wzięła swoją torbę i zeszła na dół, gdzie ciocia Carmen już czekała na nią ze śniadaniem.
- Dzień dobry, Lucy! -- rzuciła 30-letnia kobieta, stojąca przy blacie kuchennym, krojąc jakieś warzywa.
- Cześć, Carmen! -- odpowiedziała i zasiadła do posiłku.
- Jak wrażenia? -- spytała po chwili Carmen.
- Trochę się denerwuję, ale chyba bardziej jestem podekscytowana. -- odpowiedziała kończąc jeść już płatki z mlekiem. Podeszła do cioci i dałam jej buziaka w policzek.
- Dzisiaj nie chcę się spóźnić, więc już idę. Pa ! -- szybkim krokiem wyszła z kuchni.
- Powodzenia! -- usłyszała jeszcze za sobą głos Carmen i uśmiechnęła się do siebie. Założyła botki na wiązanie w odcieniu pudrowego różu i wyszłam z domu.... Po piętnastu minutach stanęłam przed swoją nową szkołą i oniemiała z wrażenia widząc ogromny, nowoczesny budynek.
  Liceum miało ściany w odcieniu miętowym z dodatkiem limonkowych dodatków, a po jego bokach znajdowały się dwa skrzydła. Weszła po ogromnych schodach, mijając kolejne zupełnie jej nie znane osoby, kolejne badawcze spojrzenia. Stanęłam pod wysokim dachem, podtrzymywanym przez liczne kolumny biegnące wzdłuż całej szkoły i zastanawiała się przez chwilę czy na pewno chce tam wejść... Zebrała się na odwagę i otworzyła wielkie drzwi, wchodząc wewnątrz budynku. Na środku podłogi znajdował się jaguar; znaczek szkolnej drużyny, po bokach korytarza ciągnęła się niewielka wystawa nagród, dalej było widać rzędy szafek, a przy nich mnóstwo ludzi. Nie pewnym krokiem szła przed siebie, przemierzając badawczym wzrokiem korytarze szkoły. Zauważyła sekretariat, tuż obok wejścia i bez zastanowienia weszła do środka.
- Dzień dobry, jestem tutaj nową uczennicą. -- oznajmiła zamykając za sobą drzwi.
- Imię i nazwisko? -- spytała sekretarka, nie odrywając nawet wzroku od ekranu laptopa.
- Lucille Storn. -- podeszła bliżej.
- Dobrze, możesz wejść. -- powiedziała wskazując palcem na drzwi prowadzące do gabinetu dyrektorki.
- Dziękuję. -- rzekła wchodząc do środka.

(...)

Po krótkiej rozmowie z dyrektorką i uzyskaniu kodu do szafki, od razu poszła jej szukać. Stanęła przed rzędem szafek... - 106 , 107 , 108... Jest 109 ! -- powiedziała w myślach. Otworzyła szafkę wpisując kod i zostawiła w niej kilka rzeczy... Nagle stanęła obok mnie piękna dziewczyna o blond włosach.
- Hej, jesteś tu nowa? -- spytała opierając się o czyjeś szafki.
- Tak. Mam na imię Lucy. -- odrzekła cicho, zamykając szafkę.
- Jestem Ashley. Co teraz masz? -- zadała kolejne pytanie.
- Eeem... Biologię. -- odpowiedziała zerkając na swój plan lekcji, który właśnie trzymała w ręce.
- Super, ja też. Chodź, pójdziemy razem. -- oznajmiła ciągnąc ją za sobą.

*Lucille*
Po lekcjach

Wyszłam z sali wraz ze swoją "przyjaciółką" i obie udałyśmy się w kierunku swoich szafek, które znajdowały się na przeciwko siebie. Przechodziłyśmy właśnie obok sali gimnastycznej, gdy na drodze stanęły nam dwie dziewczyny; blondynka i szatynka.
- O, kolejna nowa przylazła. -- zaśmiała się dziewczyna o blond włosach.
- Nie masz co tu robić. Myślisz, że się wpasujesz? Jesteś tylko zwykłą beznadziejną ofiarą losu, lepiej od razu się wypisz, bo tylko sobie siary narobisz! -- powiedziała szatynka. Spuściłam tylko głowę... Dotknęły mnie te słowa, jednak na razie próbowałam powstrzymywać łzy, by potem móc się wypłakać w zaciszu swojego pokoju.
- Nixie, Naty, dajcie jej spokój i zrozumcie w końcu, że tylko z siebie idiotki robicie. Jeszcze jeden taki numer i już nie żyjecie! -- wstawiła się za mną Ashley, złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą zdenerwowana.
- Natalie, chyba trochę przesadziłaś. -- za nami było jeszcze słychać zanikający głos "Nixie" szepczącej do "Naty". Ja i Ash byłyśmy już prawie na miejscu, gdy do Ashley podeszła nauczycielka i kazała jej iść za sobą. Pożegnałyśmy się, a ja podziękowała przyjaciółce za wstawiennictwo. Podeszłam do mojej szafki i zostawiłam w niej kilka książek. Zamknęłam ją i udałam się powolnym krokiem do wyjścia. Cały czas miałam w głowie słowa Natalie. Przemyślałam to i uświadomiłam sobie, że wpasowanie się w otoczenie nie będzie takie łatwe jak mi się wydawało jeszcze dziś rano. A co jeśli faktycznie zrobię z siebie tylko pośmiewisko? Jeśli będę wiecznie nękana? W mojej głowie kłębiło się sporo pytań, na które nie znałam odpowiedzi... Jeszcze... Z moich oczu poleciało kilka łez, a ja sama nie byłam w najlepszym stanie. Z "transu" wybudził mnie mój telefon, który zaczął wibrować w mojej torbie. Wyjęłam go i spojrzałam na ekran. Dostałam SMS-a od Carmen, a jego treść była następująca:


Na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech i od razu jej odpisałam. Idąc dalej korytarzem, zapatrzona w komórkę, niechcąco wpadłam w jakiegoś, biegnącego chłopaka po czym oboje wylądowaliśmy na podłodze.
- Uważaj, jak chodzisz! -- krzyknął rozglądając się dookoła po podłodze.
- Przepraszam, nie chciałam. -- powiedziałam zawstydzona, ocierając z moich policzków resztki łez.
- Nic się nie stało. -- spojrzał na mnie i uśmiechnął się. - Sory, że tak na ciebie naskoczyłem. -- podniósł się z ziemi i podał mi rękę, aby pomóc mi wstać.
- Nie ma sprawy. -- złapałam go za nią i stanęłam na równe nogi.
- Mam na imię Logan. -- przedstawił się przyglądając się dokładniej mojej twarzy. - Ty płakałaś? -- zapytał wpatrzony w moje oczy.
- Nie, wydaje ci się... Jestem Lucy. -- uśmiechnęłam się.
- Dobra, ja muszę lecieć. Pa, Lucy! -- powiedział i poszedł dalej przed siebie. Spojrzałam jeszcze za siebie, przyglądając się brunetowi. Miałam motylki w brzuchu, on był cudowny. Pojawiły się w mojej głowie kolejne nadzieje... Złudne, niestety...